Gdybym miał wymienić źle zrealizowane rzeczy w tym gniocie, wygłosiłbym z miejsca czterogodzinną tyradę. Najprawdopodobniej scenariusz powstał na ciężkim kacu, spisany węglem na piwnicznej ścianie. Kiedy wydaje się, że już głupiej być nie może, reżyser zaskakuje nas z subtelnością wylewanego na głowę wiadra pomyj. Aktorstwo jest albo tak drewniane, że na ekranie telewizora pojawiły mi się sęki, albo tak nadekspresyjne, że przy głównych bohaterach Louis de Funès wydaję się być leniwcem cierpiącym na narkolepsje. Ten film jest tak zły, że ktoś powinien nad nim odprawić egzorcyzmy. Właśnie przez takie produkcję często z obawą włączam polskie komedie…